Sportowe rozczarowanie, czyli ,,The Foxhole Court"

Sportowe rozczarowanie, czyli ,,The Foxhole Court"


Wydawnictwo: Niezwykłe
Autor: Nora Sakavic

O Foxhole Court słyszałam dość sporo, głównie dzięki Tumblerze i Pintereście. W internecie jest ogrom fan artów, fanfików i filmików związanych z tym właśnie tytułem, dlatego też byłam bardzo uradowana, dowiadując się, że Wydawnictwo Niezwykłe postanowiło zabrać się za jej tłumaczenie. Niestety cały zapał zniknął, gdy tylko zaczęłam czytać. Nie tego się spodziewałam.

Książka opowiada o Neilu Jostenie, osiemnastolatku, zapalonym graczu Exy, który podpisał kontrakt z drużyną Uniwersytetu Stanowego Palmetto. Jest również synem groźnego przestępcy znanego pod pseudonimem Rzeźnik. Chłopak za wszelką cenę stara się ukryć ten fakt, jednak dołączenie do Lisów mu w tym ani trochę nie pomaga. Drużyna jest bowiem niezwykle znana i rozpoznawalna, a to właśnie od tego niepotrzebnego rozgłosu stara się uciec Neil. Wie, że gdy tylko jego tajemnica wyjdzie na jaw, będzie martwy. U Lisów spotyka osobę z przeszłości, która również coś ukrywa.

Powiem prosto z mostu - książka nie przypadła mi do gustu. Przerwałam ją gdzieś w połowie i nie potrafiłam zabrać się za nią ponownie. Zdążyłam jednak sobie wyrobić o niej jakieś zdanie.
Bohaterowie byli w porządku. Każdy posiada inny charakter, przez co drużyna jest niezwykle szalona i interesująca. Teraz nie dziwię się, dlaczego stworzono z nimi aż tyle fanowskiej twórczości.
Wielkim plusem jest również to, że autorka sama stworzyła sport, który jest motywem przewodnim tego tytułu. Exy to połączenie lacrosse i hokeja, dlatego sądzę, że dyscyplina ta byłaby dość ciekawa do oglądania. Nora Sakavic stworzyła wiele dokładnych opisów rozgrywki, dlatego odwzorowanie tego sportu w prawdziwym życiu nie powinno być dla fanów problemem.

Z fabułą było trochę gorzej. Moim zdaniem jest trochę drętwa i pogmatwana. Nie zaciekawiła mnie.
 Foxhole Court jest częścią trylogii All for the game, dlatego już na pierwszy rzut oka można założyć, że spora część tajemnic zostanie rozwiązana dopiero w kolejnych, podobno lepszych, książkach.

 Jest to typowa młodzieżówka, która stara się poruszać dojrzalsze tematy, niestety jednak się nie polubiłyśmy. Na pozór ciekawa, lecz w ogóle nie potrafiłam się za nią zabrać i w dodatku mnie nudziła. Owszem, miała wiele pozytywów, jednak dla mnie była... średnia. Po prostu. Raczej nie sięgnę po kontynuacje, chociaż mam nadzieję, że może kiedyś do niej powrócę i zmienię zdanie. 
Melancholijna walka o przetrwanie, czyli ,,Piter. Wojna".

Melancholijna walka o przetrwanie, czyli ,,Piter. Wojna".


Wydawnictwo: Insignis
Autor: Szymun Wroczek
Uniwersum: Metro 2035

  Książka ta jest pierwszym tytułem z zupełnie nowego uniwersum, jakim jest Uniwersum Metro 2035. W odróżnieniu od poprzedniego, (przynajmniej w teorii) w tej serii zaczyna robić się o wiele brutalniej i poważniej. Jest to kontynuacja Pitera, wydanego w 2011 roku, którego niestety nie miałam okazji przeczytać. Po lekturze Piter. Wojna zrozumiałam, że będę musiała ten tytuł jak najszybciej nadrobić.   

  Wojna z Weganami ciągle trwa i zbiera przerażające żniwo. Wszędzie jest mrok, śmierć i strach, a w  samym środku tego wszystkiego jest skinhead z ciętym językiem, Uber, którego grupa diggerów znajduje na powierzchni Petersburga. Mężczyzna, choć w opłakanym stanie, powoli zaczyna wracać do zdrowia. To właśnie od tego momentu zaczyna się jego przygoda. W tym samym czasie opowiadane są historie z perspektywy innych grup, by w końcu doszło do momentu, w których niektóre z nich się łączą. I tak oto do skinheada-romantyka dołącza Gerda i Komar, Tadżyk i ,,car Powstania" Achmed. Równolegle z przygodami grupy Ubera, prowadzony jest wątek Artema, szesnastoletniego chłopaka, który dołącza do cyrku. Z początku myślałam, że chodzi o głównego bohatera Metro 2033, ponieważ oboje mają podobny charakter, jednak szybko zrozumiałam, że byłam w błędzie.
 Przyznam, że z początku bardziej interesował mnie wątek cyrkowców, aniżeli Ubera, lecz z biegiem czasu zmieniłam zdanie. Uważam, że obie historie mają w sobie tyle samo uroku i są w takim samym stopniu ciekawe.

Z Uberem tak zawsze - palnie coś niemądrego, a na idiotę wychodzisz ty.

  Bohaterowie to zdecydowanie jeden z wielu pozytywów tego tytułu. Są prawdziwi, ciekawi, a także świetnie napisani. W dodatku widać, że bohaterowie do czegoś dążą i mają nadzieję, że ludzie w końcu wyjdą z metra i zaczną prowadzić normalne życie. A taka ambicja u postaci to kolejna różnica między uniwersami.
 Najciekawszy jest chyba Uber, który cały czas rozluźniał atmosferę swoim niekonwencjonalnym poczuciem humoru i tekstami. Bardzo lubię postacie tego typu i zapewne dlatego tak bardzo przypadł mi do gustu. W dodatku jego żarty zawsze wywoływały na mojej twarzy uśmiech.
  Kolejny plus to klimat. Mroczny i pełen niebezpiecznych bestii Petersburg Szymuna Wroczka potrafi niejednokrotnie zjeżyć włos na karku. Autor połączył go jednak z melancholijnością i romantyzmem Ubera. Dzięki temu Piter. Wojna wyróżnia się spośród innych postapokaliptycznych. tytułów, w których króluje brutalność i ciągła walka. Owszem, w Piterze też było wiele takich scen, jednak nie na nich była zbudowana fabuła. Tutaj ważniejsze były wewnętrzne przeżycia bohaterów i ich szalona podróż przez to jakże puste miasto.
  Nie brakowało również epickich i spektakularnych scen walk z mutantami i Weganami. Choć można było odnieść wrażenie, że bohaterowie mają aż zbyt wiele szczęścia, potrafiąc przeżyć tyle starć bez zbyt wielkich strat, ja nie zwracałam na to zbyt wielkiej uwagi. Lubię, kiedy w książce dużo się dzieje i mnie takie akcje pasowały.


– Nie wiesz, kurna, z kim zadarłeś! Ze skinami zadarłeś! Rozumiesz?
 
  Mam nadzieję, że szykuje się kontynuacja. Książka, choć ma 600 stron, urywa się tak jakby w połowie... Może to zapowiedź kolejnej części? Oby tak było. Szymun Wroczek stworzył serię godną oryginalnej, tej stworzonej przez Głuchowskiego. Jest mrocznie, jest dużo akcji i są ciekawi bohaterowie. Czego chcieć więcej?
  Piter. Wojna to tytuł stworzony dla fanów klimatów postapokalipstycznych i ogólnie serii Metro 2033. Jest to zarazem świetny początek zupełnie nowego, dojrzalszego uniwersum. Zdecydowanie polecam.




Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Insignis.

Zwariowany świat muzyków, czyli ,,Classicaloid" (sezon 1)

Zwariowany świat muzyków, czyli ,,Classicaloid" (sezon 1)




Długość: 25x24min
Rok premiery: 2016, zakończone w 2017

Chociaż nie jestem wielką fanką anime, to od czasu do czasu lubię obejrzeć coś z tego gatunku. Do sięgnięcia po Classicaloid zachęciła mnie moja wycieczka do Wiednia, cudownego miasta, z którego pochodzi wielu wspaniałych kompozytorów. Choć tytuł ten nie jest zbytnio znany, postanowiłam obejrzeć jeden, góra dwa odcinki... skończyło się tym, że zobaczyłam wszystkie odcinki pierwszego sezonu i mam zamiar zabrać się za drugi.

   Anime opowiada o dwójce znajomych, bardzo dojrzałej Kanae i starającym się zdobyć sławę Sousuke. Pewnego dnia w rezydencji należącej do babci dziewczyny, spotykają współczesne wersje Ludwiga van Beethovena i Wolfganga Amadeusza Mozarta, posiadające ogromną moc zwaną Musik. Dzięki tej umiejętności potrafią zmieniać rzeczywistość i tworzyć zadziwiające i nierealne sytuacje. Wraz z ich przybyciem zaczynają dziać się przedziwne rzeczy.
 Beethoven i Mozart to jedynie dwójka z ósemki tytułowych Classicaloidów, lecz z biegiem czasu główni bohaterowie poznają również takie sławy jak: Fryderyk Chopin, Ferenc Liszt, Franz Schubert, Piotr Czajkowski i Tekla Bądzarzewska. Jest również Jan Sebastian Bach, który, nie wiedzieć czemu, odgrywa tutaj rolę swego rodzaju antagonisty.
O fabule trudno jest mi cokolwiek powiedzieć, ponieważ praktycznie każdy odcinek jest odrębną historią. Owszem, niejednokrotnie pojawiają się nawiązania do poprzednich epizodów, jednak służą one w głównej mierze jako przypomnienie danej sytuacji i nie wnoszą niczego nowego do fabuły.


  Strona audiowizualna jest w porządku. Nie stoi na zbyt wysokim poziomie, ani nie rzuca na kolana, ale powoduje, że Classicaloid ogląda się przyjemnie. Miła dla oka animacja, w której królują intensywne i wyraziste (lecz nie rażące) kolory to zdecydowany plus tego tytułu. Niestety pod względem muzyki jest już trochę gorzej. Wielkim minusem jest zamiana klasycznych utworów w popowe (a może jednak jpopowe?) piosenki. Być może nie narzekałabym aż tak, gdyby nie to, że w niektórych z nich ginie oryginalne brzmienie. Jest sporo teorii, że zabieg ten został wprowadzony, by pokazać, że to już nie są ci sami kompozytorzy, a ich współczesne wersje, lecz do mnie ta teoria niezbyt przemówiła. Może dlatego, że praktycznie żadna z piosenek nie przypadła mi do gustu? Już wolałabym pozostawienie oryginalnych utworów, przynajmniej wprowadzałoby to jakiś klimat.

Dlaczego Liszt i Czajkowski zostali zamienieni w kobiety? Dlaczego Mozart ma długie różowe włosy, a Chopin myśli tylko o grach? Postacie miały ogromny potencjał, jednak zostały stworzone dość schematycznie, a niektóre na dłuższą metę były wręcz irytujące (szczególnie Mozart). Chociaż polubiłam każdego z bohaterów, to i tak sądzę, że ich charaktery są jedną z głównych wad Classicaloid. Niemiłosiernie denerwowało mnie, że postacie prawie nigdy się nie zmieniały, a polubienie ich w jednym odcinku skutkowało zawodem w następnym. Choć na pierwszy rzut oka każdy posiadał określony zestaw cech, to w trakcie epizodu mógł się diametralnie zmienić... by w kolejnym nawet nic po tym zabiegu nie zostało. Istny rollercoaster!





    Lubię absurdalny i głupi humor, a w Classicaloid był on na każdym kroku i na dość wysokim, przynajmniej dla mnie, poziomie. Przerysowane charaktery bohaterów świetnie sprawdziły się w roli komediowej. Gagi były zabawne, jednak często potrafiły zniszczyć poważną i emocjonującą scenę. Chociaż czego ja się mogłam spodziewać po tym gatunku? Mimo wszystko, bawiłam się bardzo dobrze.
 Reasumując, Classicaloid  to tytuł dobry, jednak nie wybitny. Animacja nie wypada najgorzej, muzyka również jest w porządku, choć nie powala. Bohaterowie są sympatyczni, lecz przerysowani, a fabuły de facto nie ma. Ja się jednak bardzo wciągnęłam, ponieważ pomysł sam w sobie jest interesujący, a wykonanie również do najgorszych nie należy. Anime to polecam każdemu, kto chce obejrzeć coś nietypowego i wychodzącego poza schematy. Niech was nie zmyli moja, wyglądająca na negatywną, recenzja! Ja większość wad dostrzegłam dopiero po zakończeniu oglądania!
Copyright © 2014 Popkulturka Osobista , Blogger