Seks, alkohol i niesmak, czyli ,,365 dni"

Seks, alkohol i niesmak, czyli ,,365 dni"


     Już jakiś czas temu odkryłam u siebie nietypową przypadłość. Bardzo, bardzo rzadko pozostawiam niedokończone przez siebie książki. Jestem człowiekiem upartym i zdecydowanie wolę dać słabą ocenę, a następnie z oddechem ulgi odłożyć książkę na półkę, aniżeli poddać się tuż przed końcem. Zasady tej nie porzucam nawet wtedy, gdy czytam wybitnie złe i głupie tytuły, przy których większość najwytrwalszych czytelników zdąży już wymięknąć. Masochizm? Podejrzewam, że tak. I ani trochę się tego nie wstydzę, ponieważ robię to dlatego, byście wy nie musieli się męczyć. Taka już ze mnie altruistka.
Dobrze pamiętam, że moją erotyczną inicjacją było z wciśnięte mi do rąk siłą Pięćdziesiąt twarzy Greya, a potem... cóż, na szczęście długo nic. Do momentu, aż odezwała się ta sama osoba, która mnie do tego pełnego namiętnych scen świata wprowadziła i pożyczyła kolejną książkę. Tym razem autorstwa Blanki Lipińskiej. Nie czytam erotyków, gdyż to najzwyczajniej w świecie nie mój gatunek. Mimo wszystko, 365 dni chodziło za mną już długo i nie potrafiłam się mu oprzeć. Przecież niedługo wychodzi tak bardzo oczekiwany przez wszystkich film, a książka, przynajmniej teoretycznie, ukazuje zupełnie nowe spojrzenie na temat seksu, który pokazywany miał być bez żadnego tabu i skrępowania. Blanka Lipińska to współczesny wieszcz, zapytacie? Czy faktycznie jest to historia, która w odpowiedni sposób uwalnia i przedstawia kobiecą seksualność? Cóż, otóż nie tym razem. Choć wspomniany wcześniej Grey pozostawił w mojej nastoletniej psychice wiele śladów, drugi raz był zdecydowanie gorszy. W trakcie lektury 365 dni oddałabym wszystko, by choć na chwilę powrócić do perypetii Chistiana i Any. 

FABUŁA:

      Laura Biel, jej chłopak Martin oraz przyjaciele wyjeżdżają na wakacje na Sycylię, by świętować dwudzieste dziewiąte urodziny głównej bohaterki. Jak jednak łatwo przewidzieć, nic nie idzie zgodnie z planem. Zwłaszcza, że Laury poszukuje niejaki don Massimo Toricelli - głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, który w krytycznym dla siebie momencie, gdy był już jedną nogą w grobie, dostrzegł w swoich snach pewną kobietę. Obiecuje sobie samemu, że za wszelką cenę ją odnajdzie i sprowadzi do siebie. Feralnego wieczoru Włoch porywa dziewczynę i daje jej  (kto by przewidział) tytułowe 365 dni, by go pokochała i się do niego przekonała. Ot, tak prezentuje się cała fabuła książki. Jest bardzo prosta i nie dzieje się w niej zbyt wiele dodatkowych rzeczy. Wszystko kręci się raczej wokół tego, jak to Laura nie potrafi zdecydować się w to, co na siebie ubrać, a Massimo zajmuje się swoimi szemranymi interesami. W pewnym momencie bohaterowie zwiedzają przeróżne miejsca we Włoszech i jest to wręcz idealny moment, by pochwalić się znajomością atrakcji i najciekawszych miejsce tegoż kraju, jednak tego w 365 dni czytelnik niestety nie uraczy. Laura idzie nurkować? Cudownie! Jest to przedstawione w dwóch zdaniach, by znalazło się więcej miejsca na łóżkowe perypetie z Czarnym! (to nie jest rasistowskie określenie, Massimo najzwyczajniej w świecie ubrany był w dzień porwania na czarno). Wycieczka do Rzymu? Oczekujecie zwiedzania miasta? Nic bardziej mylnego! Przecież każdy dobrze wie, że tam jest Koloseum i to powinno wam wystarczyć. Bo po co się rozdrabniać? O wątkach mafijnych nie będę nic wspominać, bo jednak tymi tematami niezbyt się interesowałam, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że nie są one za bardzo rozbudowane i pojawiają się jedynie po to, by Laura i Massimo wyszli na chwilę z łóżka, odetchnęli świeżym powietrzem oraz rozprostowali nogi. No, a także wpakowali się w kolejne tarapaty, bo jednak musi się coś dziać. A najlepsze po seksie są oczywiście wybuchy, pościgi i strzelaniny w barze, bo po dramatycznym wydarzeniu może przytulić się do swojego kochanka, pocałować go, ponieść się emocjom... i wrócić do punktu wyjścia.

BOHATEROWIE:

     Płytcy, wulgarni, obleśni i odpychający. Dawno nie czytałam książki, w której miałam dość tak wielu bohaterów jednocześnie. Wszyscy działają irracjonalnie, zupełnie jakby nie potrafili przewidzieć jakichkolwiek konsekwencji swoich czynów. Nie przejmują się także podstawowymi zasadami logiki i zachowują się jak rozpieszczone dzieci.  Już nawet nie chce mi się rozdrabniać w postacie drugoplanowe, bo wszystkie z nich były równie denerwujące i odpychające. A już zwłaszcza najlepsza przyjaciółka Laury, Olga, która znana jest wyłącznie z tego, że lubi spędzać upojne noce z mężczyznami, a także ubiera się jak prostytutka (hej, czyli zupełnie tak samo jak Laura, gdy chce zdenerwować swojego porywacza! Co za wspaniała znajomość, mogą pożyczać sobie ubrania!).
Massimo Toricelli myśli tylko jednym i tylko o jednym, a jego hipokryzja już dawno przekracza wszystkie możliwe granice absurdu. To rycerz na białym koniu, który porywa kobietę, więzi ją, jednak cały czas podkreśla, że nie zrobi niczego wbrew jej woli. Szkoda tylko, że już na kolejnej stronie zaczyna się do niej dobierać, bo nie potrafi się powstrzymać. Wymarzony kochanek, racja? Jak przykro, że Czarny jest również kłamcą, który łamie dość powszechne schematy i tym razem to on postanawia zatrzymać przy sobie swoją kobietę, robiąc jej dziecko. Zdarza się i tak.
Nie myślcie jednak, że będę tutaj bronić Laury Biel, co to to nie! Naprawdę, ona i ten jakże seksowny Włoch to wręcz idealna para, która idealnie do siebie pasuje. Są na równie niskim poziomie.  Protagonistka to nimfomanka, która sama bardzo chętnie pierwsza swojemu oprawcy do łóżka. I to nawet nie miało być przedstawienie syndromu sztokholmskiego, Laura cały czas jest ukazywana jako zdrowa psychicznie i działająca w stu procentach świadomie kobieta. Bohaterka ma w tej sytuacji dość błahe problemy: martwi się tym, by na śniadanie wypić szampana, a także rozmyśla, jaką sukienkę przyniesie jej dzisiaj brat Massima, wspaniały projektant, którego jedyną cechą jest to, że lubi modę i wszyscy uważają go za geja (choć nie ukrywam, że chyba jedynie Domenico nie działał mi w tej historii na nerwy). Ah, takie życie to marzenie! Gdyby tylko przymknąć oko na gwałty, groźby, porwanie i pojawiająca się w przypadkowych momentach choroba serca...

SCENY SEKSU (KULTURA GWAŁTU)

      Naprawdę, inaczej tego nie potrafię nazwać. Blanka Lipińska w wulgarny sposób pokazała gwałt jako coś pozytywnego i  uważanego za podniecające. Laurze jedynie na początku przeszkadza to, co się dzieje, a potem na dobre o tym zapomina i nieustannie oddaje się swojemu oprawcy. Raz, bo chce tego on, drugi raz, bo ona przecież również ma swoje potrzeby, a za trzecim najzwyczajniej w świecie chce mu podziękować za nowe buty Chanel... Przeraża mnie, że książce ani razu nie pojawia się fragment, w którym zachowanie Włocha byłoby traktowane jako negatywne. Czy 365 dni naprawdę zostało napisane przez kobietę dla innych kobiet? Bo mnie osobiście chęć zostania porwaną przez kogokolwiek nie wygląda mi na zachęcający scenariusz. Laura dalej byłaby tak chętna na stosunek z porywaczem, gdyby Massimo okazał się być starym zboczeńcem? To by dopiero była interesująca historia! Choć może to ja się nie znam i po prostu marudzę...
      Już pomijając szkodliwość tego tworu, styl autorki jest bardzo prosty i nie trzeba skupiać zbyt wiele uwagi, bo fabuła kręci się wokół jednego: powtarzających się cały czas wulgarnych scen przedstawiających stosunek dwójki głównych bohaterów. Tak, wiem, że to erotyk i nie spodziewałam się niczego więcej, jednak każdy kolejny fragment to praktycznie kalka poprzedniego... Czyżby autorka robiła ze swoich czytelników osoby, które nie mają żadnych  większych wymagań? To już zdecydowanie lepiej jest poszukać sobie fanfika na Wattpadzie. Poziom będzie podobny, a może nawet i wyższy. 

       Wiecie co? Przyznam się bez bicia, że wolę Pięćdziesiąt twarzy Greya, choć są to dwie zupełnie różne historie, które łączy jedynie erotyczna otoczka i opinia najgorszych książek. Laura i Massimo są dla mnie postaciami obleśnymi i zadziwiająco głupimi, dlatego też nie mam zamiaru mieć z nimi więcej do czynienia. Choć może ciekawość kiedyś popchnie mnie do tego, by sięgnąć kiedyś po kolejne części trylogii... Ale to w swoim czasie. Na ten moment muszę się wykurować z tego, co spotkało mnie na Sycylii. A była to zdecydowanie ostra jazda bez trzymanki. Z ogromną ulgą mogę wystawić najniższą notę i odetchnąć, że mam to już za sobą. 365 dni jest nudne, paskudne, infantylnie napisane, a także odpychające. Sięgacie na własną odpowiedzialność. 

Wydawnictwo: Edipresse
Autor: Blanka Lipinśka
Ilość stron: 472
Cena okładkowa: 39,90 zł
Premiera: 04.07.2018
Poznaj swoich sąsiadów, czyli ,,Ktoś, kogo znasz" [PRZEDPREMIEROWO]

Poznaj swoich sąsiadów, czyli ,,Ktoś, kogo znasz" [PRZEDPREMIEROWO]


    Od razu przyznam się, że poprzednich książek autorki nie miałam okazji przeczytać, dlatego też do historii przedstawionej w Ktoś, kogo znamy podeszłam bez jakichkolwiek większych oczekiwań. Pragnęłam wyłącznie tego, by fabuła okazała się być tak dobra, na jaką się po opisie zapowiadała, a całokształt wciągał i wywoływał wiele emocji. Nie ukrywam, że mimo wszystko moje nastawienie było raczej dość pozytywne, gdyż przez większość czasu spotykałam się z głównie z pochlebnymi opiniami na temat tejże książki oraz twórczości autorki. Jak jednak moje spotkanie wyglądało to w praktyce? Czy ja również dałam się pochłonąć przez nietypowe morderstwo w niewielkim amerykańskim miasteczku? A to już dla mnie kwestia odrobinę trudniejsza do określenia. Po zakończeniu lektury niestety muszę przyznać, że efektu WOW po niej nie uświadczyłam...

     Akcja dzieje się w oddalonym niedaleko od Nowego Jorku miasteczku Aylesford. Życie na co dzień toczy się tam zwyczajnie, a każdy z mieszkańców ma na głowie swoje własne problemy i zmartwienia. Wszystko ulega jednak zmianie, gdy pewien młody chłopak zaczyna włamywać się do domów swoich sąsiadów, a w skrzynkach kilku osób pojawiają się anonimowe listy z przeprosinami, które zostały tam dostarczone przez matkę nastolatka. Jednak nie to jest najpoważniejszym problemem, który przerwał spokój wszystkich sąsiadów... Robert Pierce zgłasza na policję zaginięcie swojej żony, a po niedługim czasie w nietypowym miejscu zostają odnalezione jej zwłoki. Kto tak naprawdę jest mordercą? Takie pytanie nieustannie zadają sobie wszyscy sąsiedzi, którzy nie mają pojęcia, komu można jeszcze w tym mieście ufać. Zwłaszcza, że każdy ma na swoim sumieniu przeróżne grzeszki, pogrążające ich jeszcze bardziej i nieustannie odsłaniające prawdziwą naturę każdego z podejrzanych. Zdrady, kłamstwa, ukrywanie demonów przeszłości... Droga do odnalezienia winnego nie jest najprostsza i wymaga od detektywów nie lada wysiłku. Zwłaszcza, że z każdym nowym faktem wszystko zaczyna robić się jeszcze bardziej zagmatwane.
     Pomimo niesamowicie intrygującego pomysłu na fabułę, całokształt książki raczej mnie nie porwał. Zdecydowanie zabrakło emocji i dreszczyku, który powinien pojawiać się przy tego typu literaturze, a sam sposób prowadzenia historii częściej mnie męczył, aniżeli intrygował. Styl autorki jest jednak niesamowicie lekki, przez co książkę czyta się niesamowicie szybko i przyjemnie, nawet jeśli sporo sytuacji i opisów jest w niej najzwyczajniej niepotrzebne i nie wnoszą niczego świeżego do historii W niektórych momentach czułam się, jakby wszystko kręciło się w kółko, a akcja nie brnęła ani trochę do przodu. A szkoda, bo potencjał był ogromny.


- A ja uważam, że to nie on. Robert nie byłby w stanie jej zamordować. Sądzę, że zrobił to ktoś inny. — Kto? — Tego nie wiem. Ktoś obcy… ktoś, kogo nie znamy.

    Przykro mi również przyznać, jednak żaden z bohaterów nie zdobył mojej szczególnej sympatii, a ich losy były mi raczej obojętne. Zdecydowana większość postaci, a już zwłaszcza męskich, wydawała mi się do sobie podobna lub wręcz identyczna. Takie same charaktery, zachowanie, dialogi... Krótko mówiąc - było nijako, nudno i bezbarwnie. Przez moment zaczynałam się nawet powoli gubić w tym, kto jest kim. Wątki były po prostu bardzo podobne i na dłuższą metę męczące. Nie podobali mi się również detektywi prowadzący sprawę. Rozumiem, że wszystko miało toczyć się wokół sąsiadów, a ich rolą było jedynie podsumowywanie zdobytych faktów, jednak zdecydowanie wolę, gdy postacie tego typu mają trochę więcej do gadania i są same w sobie o wiele bardziej rozbudowane.
   Jako plus mogę uznać zakończenie i pomysł na rozwiązanie fabuły, bo jednak nie udało mi się w stu procentach trafić na mordercę, choć było dość blisko. Jak już wspominałam, książka sama w sobie jest przemyślana bardzo dobrze, jednak jej największa wadą jest wykonanie. Bardzo mnie to smuci, bo jednak oczekiwałam ciekawego, pełnego zwrotu akcji thrillera, a dostałam zwykłego, niewiele uwagi ode mnie wymagającego średniaka.

    Reasumując powyższy wywód, Ktoś kogo znamy niestety mnie zawiodło. Było najzwyczajniej w świecie... nijakie. Choć spodobał mi się opis i piękna fioletowo-różowa okładka, to sama treść raczej nie wywołała we mnie większych emocji i będzie to książka, o której raczej dość prędko zapomnę. Potencjał został najzwyczajniej w świecie zmarnowany, choć oczywiście nie wszystko było poprowadzone źle. Styl autorki jest lekki, nawet jeśli narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym, a sama książka to przygoda na jeden dłuższy wieczór. Wiem, że książka na pewno znajdzie wielu swoich zwolenników i fani autorki na pewno będą zadowoleni, dlatego warto samemu odwiedzić Aylesford i przekonać się na własnej skórze, czy było warto. Moim zdaniem do dobrego thrillera zabrakło wyłącznie ciekawych bohaterów oraz adekwatnej do gatunku szybkiej, pełnej niespodzianek akcji. Zaciekawił mnie jednak finał oraz ostatnie zdania pojawiające się w epilogu. Gdyby tak była poprowadzona całość, ani trochę bym nie narzekała. A teraz po prostu muszę się w końcu nauczyć, by nie oceniać książki po okładce...

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Autor: Shari Lapena
Ilość stron: 336
Cena okładkowa: 39,90 zł
Premiera: 28.01.2020


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

Współczesna antyutopia, czyli ,,Magazyn" [PRZEDPREMIEROWO]

Współczesna antyutopia, czyli ,,Magazyn" [PRZEDPREMIEROWO]


     Czy ludzkość aby na pewno zmierza swoimi decyzjami w dobrą stronę? Antyutopie za każdym razem starają się przedstawić najmroczniejsze scenariusze tego, do czego możemy sami doprowadzić. Ja ten gatunek ostatnimi czasy niesamowicie polubiłam, dlatego byłam Magazynu ciekawa i miałam co do niego spore oczekiwania. Zwłaszcza, że przed oczami wciąż miałam wizje pochodzące ze wstrząsającego i wciąż aktualnego Roku 1984 Orwella, czy też trochę bardziej współczesnej, lecz równie poruszającej Opowieści podręcznej Margaret Atwood. Rob Hart starał się jednak stworzyć historię o naszym współczesnym społeczeństwie oraz tym, jak może zakończyć się dążenie do zdominowania światowego rynku, a także technologii przez jedną, potężną firmę. Przyznam, że pomysł już od samego początku wydał mi się interesujący i nie mogłam się doczekać, aż w końcu po Magazyn sięgnę. Jak się jednak to wszystko sprawdziło w praktyce?

    Chmura to gigantyczna firma technologiczna, a zarazem sklep internetowy, który w innej, alternatywnej (i nie tak bardzo od naszych czasów oddalonej) rzeczywistości włada praktycznie całym rynkiem amerykańskim. Gibson Wells odnalazł tkwiący w dronach potencjał i zaczął używać ich jako sposób transportowania produktów kupowanych przez ludzi, dzięki czemu zyskał ogromny rozgłos i sławę. Jest to firma, do której chce należeć bardzo wiele osób. Zwłaszcza, że  zapewnia ona swoim pracownikom mieszkanie  w Centrali oraz bezpieczeństwo. A to wszystko tylko i wyłącznie za cenę lojalności, ciężkiej, monotonnej pracy, a także praktycznie całodobowej inwigilacji przy pomocy zegarków, które muszą nosić wszyscy pracownicy. Nie każdy jest jednak chętny, by uczciwie współpracować. Zinnia to szpieg, który dołącza do zespołu osób zajmujących się magazynem tylko po to, by niepostrzeżenie poznać wszystkie najczarniejsze sekrety Chmury, dzięki którym będzie można raz na zawsze zniszczyć najcenniejsze dzieło Wellsa. W wypełnieniu zadania może jej pomóc Paxton, mężczyzna pracujący w ochronie. Zwłaszcza, że on również nie jest tutaj, by okazywać swoją uległość... Zinnia ma zamiar owinąć go sobie wokół palca i wykorzystać do zdobycia potrzebnych jej informacji, jednak nie jest to zadanie tak proste, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać.
    Styl autora jest lekki, dzięki czemu Magazyn czyta się błyskawicznie, nawet jeśli sama fabuła nie opowiada o wydarzeniach zbyt przyjemnych. Niestety niektóre fragmenty i rozdziały wydawały mi się przydługie i w większości nie wnosiły niczego nowego do historii. Wątki obyczajowe połączone z historią o zupełnie innej tematyce zazwyczaj mi nie przeszkadzają, jednak tutaj były one jednak dość powtarzalne i najzwyczajniej w świecie spowalniające akcję. Niezwykle podobały mi się jednak nawiązania do innych antyutopijnych książek, zwłaszcza klasyków. Autor pokazuje dzięki temu, że niektóre czarne wizje naszej przyszłości są coraz bliżej spełnienia, Wielki Brat nie przestaje na nas patrzeć, a ludzie tego nie dostrzegają. Albo nie chcą tego robić.

Tak to już jest z wolnością, że jest twoja, dopóki z niej nie zrezygnujesz.
       
     Nie ukrywam, że główni bohaterowie przypadli mi do gustu i śledziłam ich losy z niemałym zaciekawieniem. Szczególnie polubiłam Paxtona, który okazał się być zupełnie inny, niż się  po pierwszych rozdziałach spodziewałam. Stał się on moim faworytem, głównie dlatego, że od zawsze mam zadziwiającą słabość do mniej lub bardziej ciapowatych i uroczych postaci, zwłaszcza męskich. Wątki romantyczne w historiach tego typu raczej nie są moimi ulubionymi i zdecydowanie wolę, gdy nie stanowią całego tematu książki i są raczej urozmaiceniem pokazującym człowieczeństwo w trudnych czasach (tak jak chociażby było to u Winstona i Julii z 1984, którzy niejednokrotnie pojawiali się w mojej głowie podczas czytania Magazynu), więc relacja między protagonistami była moim zdaniem poprowadzona dobrze i momentami bardzo przyjemnie mi się ją czytało.

        Rob Hart opisuje walkę z systemem oraz pokazuje, że nie wszystko może mieć szczęśliwe zakończenie. Człowiek nieświadomie brnie w stronę autodestrukcji, nawet nie zwracając na to uwagi. Wszystko przez ignorancję i obojętność na otaczające go zmiany oraz innych, nie zawsze mających dobre zamiary, ludzi. Magazyn być może nie jest książką wybitną i zapewne nie osiągnie takiego sukcesu jak przytaczane wcześniej tytuły, jednak jest to na pewno książka, która mimo wszystko daje do myślenia i pozostawia z wieloma dotyczącymi naszych czasów pytaniami. Dla fanów niecodziennych thrillerów to pozycja, którą warto poznać, a czytelnicy lubujący się w antyutopiach  oraz dystopiach również powinni dać jej szansę - to naprawdę ciekawe, świeże spojrzenie na gatunek, pokazując zabójczy dla naszego społeczeństwa wpływ technologii i inwigilacji w codzienność. Magazyn to historia momentami przygnębiająca, jednak bardzo prawdziwa.

 Wydawnictwo: W.A.B
Autor: Rob Hart
Ilość stron: 496
Cena okładkowa: 44,99 zł
Premiera (tego wydania): 29.01.2020


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W.A.B

Bitwy, intrygi i gra o władzę, czyli ,,Starcie królów" (edycja ilustrowana)

Bitwy, intrygi i gra o władzę, czyli ,,Starcie królów" (edycja ilustrowana)


     Pieśń Lodu i Ognia to seria, której fanom książek oraz seriali fantasy nie trzeba w żaden sposób przedstawiać. Dojrzały, rozbudowany i pełen różnorodnych bohaterów świat stworzony przez Geroge'a R.R. Martina stał się za sprawą ingerencji HBO jednym z najbardziej rozpoznawalnych (nawet przez największych laików tego gatunku). Dodatkowo jakiś czas temu w sprzedaży pojawiły się zupełnie nowe, ilustrowane edycje dwóch pierwszych tomów sagi, dzięki czemu każdy mógł odkryć lub przypomnieć sobie tę epicką historię w zupełnie ciekawszy i przyjemniejszy dla oka sposób. Nie ukrywam, że ja sama mieszkańcami Westeros zainteresowałam się dopiero przy okazji premiery ósmego sezonu serialu i żałuję, że było to spotkanie tak późne. Jednak i tak lepsze to niż nic, racja? Nowe wydanie Starcia królów to ogromna cegła, którą zamknęłam swój czytelniczy 2019 rok. Cegła, która zachwyciła mnie swoją treścią oraz pięknymi, klimatycznymi ilustracjami.

     Historia przedstawiona w drugim tomie jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń dziejących się w Grze o tron. Pojawiają się jednak wątki i bohaterowie zupełnie nowi, rozszerzający spojrzenie na wszystkie wydarzenia. Zwłaszcza, że jest co opowiadać, bo Siedem Królestw jeszcze nigdy nie było tak podzielone. Po śmierci króla rozpoczęły się przeróżne intrygi mające na celu zdobycie Żelaznego Tronu przez niegodne tego osoby, a wszelkie rycerskie i królewskie ideały zostały porzucone na rzecz bratobójczej oraz bezwzględnej walki o władzę. Nie jest to jednak jedyna rzecz, jaka zajmuje głowy wszystkich władców. Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk, który zapowiedział nadchodzący coraz bliżej koniec lata. A zima może okazać się o wiele niebezpieczniejszym wrogiem, niż wszystkie najlepiej uzbrojone i najliczniejsze armie znajdujące się w Siedmiu Królestwach...
   Ponownie z zainteresowaniem śledziłam losy moich ulubionych bohaterów. Nie ukrywam, że moimi faworytami stali się członkowie rodu Starków i mieszkańcy Winterfell, choć nie tylko ich wątki mnie interesowały. Jest przecież jeszcze mniej lub bardziej lubiana przez wszystkich Daenerys Targaryen, nieprzewidywalny i apatyczny Joffrey Baratheon czy też chociażby błyskotliwy Tyrion Lannister.  W ogromie bohaterów można dostać zawrotu głowy, jednak nie jest aż tak źle, jak może się wydawać. Starcie królów to wielkie i grube tomiszcze, które wciąga już od pierwszych stron i nie puszcza aż do samego końca. Każdy kolejny rozdział zachęca do czytania jeszcze bardziej, a wszystkie zwroty akcji nie pozwalają tak szybko odłożyć książki.

- Sen jest dobry. - stwierdził. - Ale książki są lepsze.

       Choć kontynuacja wydała mi się odrobinę przydługa i nie tak intrygująca jak część pierwsza, będę wspominać ją niezwykle pozytywnie. Nie brakuje w niej typowej dla Martina brutalności oraz dojrzałości, którą tak bardzo pokochali fani na całym świecie. Uroku dodaje mroczna, quasi-średniowieczna otoczka, nawiązania do eposów i ciągła niepewność, czy być może za kilka stron nasz ulubiony bohater nie straci w tej bezwzględnej politycznej potyczce życia... Wszystko to idealnie komponuje się z ilustracjami przygotowanymi do tej edycji przez Lauren K. Cannon. Styl artystki jest specyficzny, lecz niezwykle wpadający w oko Być może wielu zwróci także uwagę na fakt, że nie są one podobne do tego, co znamy z serialu, jednak mimo wszystko bardzo dobrze przedstawiają one to, co pojawia się w książkowych opisach i wprowadza odrobinę świeżości do postrzegania bohaterów stworzonych przez autora.

     Krótko mówiąc, Starcie królów to świetna, trzymająca poziom kontynuacja fenomenalnej Gry o tron. Polubiłam się z naprawdę wieloma bohaterami i uważam, że każdy z wątków był na swój sposób intrygujący oraz dobrze poprowadzony. Z pewnością będę kontynuować swoją przygodę z  epicką Pieśnią Lodu i Ognia i ogromnie cieszy mnie fakt, iż w serialu sporo wątków zostało zmienionych lub opowiedzianych po łebkach, przez co poznając powieści George'a R.R. Martina nigdy nie można być pewnym, co się jeszcze wydarzy. Książka sama w sobie trzyma ogromny poziom, a ilustrowana edycja jest nie lada gratką i pozycją obowiązkową na półce każdego fana serii. 

 Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Autor: George R.R. Martin
Ilość stron: 1088
Cena okładkowa: 79 zł
Premiera (tego wydania): 12.11.2019


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

Copyright © 2014 Popkulturka Osobista , Blogger