Zmagania z chorobą, czyli ,,Czarne jeziora"

Zmagania z chorobą, czyli ,,Czarne jeziora"


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Autor: Dorota Suwalska

Co do tej książki mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony podziwiam autorkę za poruszenie tematu tak trudnego jak HIV, a z drugiej strony czułam pewne znudzenie po skończonej lekturze... Będę szczera - zachęciła mnie głównie ciekawa okładka i dość oryginalny tytuł. Książkę wypożyczyłam tak o,  bo po prostu nie miałam co czytać w czasie wolnego od szkoły. Z początku byłam dość sceptycznie nastawiona, ze względu na gatunek (hoho, kolejna młodzieżówka o nudnych problemach nastolatków, ale czadowo!) jednak z czasem zaczęłam się do niego przekonywać. Zwłaszcza, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z tematu, który został poruszony przez autorkę.

Książka Czarne jeziora opowiada o uzdolnionej literacko Magdzie, która w prowadzonym przez siebie dzienniku opowiada o wszystkich swoich problemach. Jej sytuacja rodzinna robi się coraz bardziej napięta, a spokój odnajduje wyłącznie na spotkaniach Klubu Literackiego, które prowadzone są przez jej ulubionego pisarza - Marcina Dregera. Nie jest to jednak koniec problemów, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze skrywana przez wiele lat prawda. Jaka prawda, zapytacie? W sumie to nie jest jakaś wielka tajemnica - czytając opis znajdujący się na okładce można znaleźć informację o tym, że główna bohaterka choruje na HIV (co nie zmienia faktu, że ja sama nie czytałam tego opisu. Czy to źle? Nie wiem). O dziwo, choroba nie jest w życiu Magdy największym zmartwieniem. Owszem, często dziwiła się, dlaczego matka jest tak bardzo przewrażliwiona na punkcie jej zdrowia, lecz nigdy nie łączyła tego z czymś więcej. Dziewczyna bardziej przejmuje się pogarszającymi kontaktami z rodziną i przyjaciółką, a także nietypowymi problemami sercowymi.
  Nie będę nikogo oszukiwać, twierdząc, że dziennik potrafi być niezwykle nużący. Sama w niektórych momentach musiałam zmuszać się do czytania. Nudziłam się głównie przez to, iż Magda potrafiła opisywać niektóre sytuacje aż nazbyt dokładnie. Czasami było to ciekawe, a czasami modliłam się, by rozdział był jak najkrótszy. Na szczęście książkę udało mi się skończyć w około tydzień.
 Pomimo wszystko - tytuł jest bardzo dojrzały, a ja sama dowiedziałam się dość wielu rzeczy na temat HIV. Jest to zdecydowanie wielki plus dla pani Doroty Suwalskiej, gdyż potrafiła połączyć ciekawą powieść młodzieżową z tak trudnym, wręcz uważanym za tabu, tematem. Książka pokazuje również młodym to, że z tą chorobą można żyć i nie jest to powód do wstydu. Mam także nadzieję, że pomimo mojej, momentami, niezbyt pozytywnej opinii więcej młodych osób sięgnie po ten tytuł. Bo to nie jest książka zła, po prostu jest trudna dla osób, które nigdy nie miały styczności z tym tematem.

Moje 5 ulubionych lektur z podstawówki

Moje 5 ulubionych lektur z podstawówki



Nie oszukujmy się - mało komu chce czytać się lektury szkolne. Są jednak takie, które potrafią przyciągnąć do siebie nawet największych przeciwników książek. Zachęcić potrafią między innymi kolorowymi i ciekawymi okładkami, czy też po prostu opisem znajdującym się na nich. W tym poście mam zamiar przedstawić wam kilka tytułów, które - pomimo tego, że były obowiązkowymi lekturami szkolnymi - niemiłosiernie mnie wciągnęły. Warto również dodać, że czytałam każdą lekturę, jaką mieliśmy zadaną (no... prawie każdą).




5. Mark Twain - Przygody Tomka Sawyera, wydawnictwo IBIS.


Odkąd tylko dostałam tę książkę jako nagrodę w trzeciej klasie, sądziłam, że nigdy się za nią nie zabiorę. Wielokrotnie słyszałam pozytywne opinie o tej książce, lecz wcześniej strasznie mnie to denerwowało. Uparcie trwałam w tym, że tej książki nie przeczytam. Chcąc nie chcąc, została moją lekturą i dopiero wtedy postanowiłam wyciągnąć ją z szafki. Przygody Tomka Sawyera nie były być może uwielbiane przez moją klasę, jednak ja uważam, że jest to jedna z lepszych lektur, jakie miałam w podstawówce. Była ciekawa i zabawna (a przynajmniej tak ją zapamiętałam.) Muszę przyznać innym rację -  naprawdę warto było się przełamać i zabrać w za czytanie.

4Roman Pisarski - O psie, który jeździł koleją, wydawnictwo Sara


Pamiętam, że była to jedyna lektura, przy której naprawdę chciało mi się płakać, chociaż nie pamiętam nawet, czy naprawdę się rozpłakałam. Krótko mówiąc - zakończenie mnie strasznie zasmuciło i nigdy nie spodziewałam się, że historia bohaterskiego psa może się w taki sposób zakończyć (no ale hej, byłam jedynie dzieckiem!)
Książkę wspominam bardzo dobrze, zwłaszcza, że w tamtym czasie uwielbiałam słuchać i czytać o historiach i przygodach zwierzątek (zwłaszcza psów). Nic nie zmieni jednak tego ogromnego rozczarowania i smutku towarzyszącego mi, gdy tylko skończyłam czytać. Teraz, po tylu latach, przygody psa jeżdżącego koleją kojarzą mi się z historią psa Hachiko. Czy to źle? Ależ oczywiście, że nie! Przygoda Hachiko wzrusza w tym samym stopniu, co przygoda Lampo. Uważam także, że książkę Romana Pisarskiego warto jest przeczytać - nieważne w jakim wieku się jest. 

3. Kornel Makuszyński - Szatan z siódmej klasy, wydawnictwo Nasza Księgarnia


Będę szczera - do przeczytania książki zachęciła mnie głównie okładka, a sama opowieść nie wydawała mi się zbytnio ciekawa. Ba, na początku wręcz mnie nudziła (normalka, mam tak z prawie każdą lekturą). Poczułam wtedy lekkie rozczarowanie, gdyż po tak ciekawej i młodzieżowej okładce spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Wielką fanką kryminałów być może wtedy nie byłam, jednak w fabułę stopniowo zaczynałam się wciągać. Główny bohater od razu przypadł mi do gustu swoim sprytem, i inteligencją, a historia zaczynała się - na szczęście - rozwijać. Książka spodobała mi się (niestety dopiero pod koniec) tak bardzo, że potem nawet napisałam opowiadanie o zupełnie nowej przygodzie Adasia (ah te zadania domowe dla chętnych w szóstej klasie). Byłam jedną z nielicznych osób, które ,,Szatana" wspominają dosyć dobrze. A szkoda - historia była naprawdę ciekawa i przemyślana.

2. C.S Lewis - Lew, czarownica i stara szafa, wydawnictwo Media Rodzina


Oh, Narnia. Pamiętam swoją żałosną próbę przeczytania całego cyklu, kończąc jedynie na ,,Podróży Wędrowca do Świtu". Zachęciła mnie do tej próby właśnie ta książka - pierwsza część. Będę musiała zabrać się za Narnię jeszcze raz, bo to chyba właśnie wtedy, po skończeniu lektury, zaczęłam coraz bardziej lubić gatunek fantasy.
Postacią, która najbardziej przypadła mi do gustu był Aslan -stworzyciel całej krainy. Wydaje mi się, że Narnia to była jedna z niewielu lektur, które wciągnęły mnie od samego początku i które przeczytałam w dość krótkim czasie. Była to zdecydowanie najciekawsza książka, kojarząca mi się z podstawówką, a po kilku latach wciąż bardzo dobrze ją wspominam (i wspominać jeszcze długo będę). Jest to typ powieści, który przyciąga do siebie nie tylko fanów fantastyki, a także za każdym przeczytaniem jest równie dobry.


1. Irena Jurgielewiczowa - Ten Obcy, wydawnictwo Nasza Księgarnia

Jest to zdecydowanie moja ulubiona lektura z podstawówki. Od razu pokochałam wszystkich bohaterów (nie oszukujmy się, zwłaszcza Zenka) i historię przedstawioną w książce. Bardzo podobała mi się również przepiękna okładka, która od razu zachęciła mnie do sięgnięcia po ten tytuł. W mojej klasie było pełno osób, które przeczytały w swojej "karierze" jedynie jedną lekturę - właśnie Tego obcego (potem nawet założyliśmy fanklub Zenka, o mój Boże). Na pewno jeszcze kiedyś po nią sięgnę, głównie ze względu na moje wspomnienia i opinię na jej temat. Bardzo podobały mi się perypetie piątki przyjaciół, a także wątek romantyczny wpleciony w ich przygody. Nie była to długa książka, a czytanie nie zajęło mi być może dużo czasu, jednak ogromnym plusem jest to, że wciąga i potrafi wywołać wiele emocji (przynajmniej ja tak miałam - szczególnie przy zakończeniu). Tego obcego polecam każdemu, kto lubi proste historie, bo książka Ireny Jurgielewiczowej właśnie taka jest - lekka, przyjemna i wciągająca.

Najemnicy, czapki i humor, czyli Team Fortress 2

Najemnicy, czapki i humor, czyli Team Fortress 2

Wydawca: Valve
Rok wydania: 2007


Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy jest jakiś sens w robieniu recenzji gry, która w październiku tego roku będzie kończyć dziesięć lat. Postanowiłam jednak ją napisać. Dlaczego? Głównie ze względu na to, że jest to jedyna gra multiplayer, w której mam przegrane ponad 670 godzin (drobiazg.). Wzięłam też pod uwagę fakt, iż jest to jedna z moich ulubionych produkcji stworzonych przez Valve. A muszę przyznać jedno - Valve robi świetne gry.
 Team Fortress 2 to darmowa (od kilku lat) gra gatunku first-person shooter. Jest kontynuacją Team Fortress Classic. Sequel jednak jest zupełnie inny, gdyż - w przeciwieństwie do swojego poprzednika - jest osadzony bardziej w komiksowym klimacie. Sama gra w dniu premiery stała się ogromnym hitem, a także zaskakiwała recenzentów i graczy między innymi niespotykaną wcześniej komiksową szatą graficzną i irracjonalnym humorem. Team Fortress 2 z roku na rok robił się coraz popularniejszy, a  w 2011 w końcu stał się darmowy. Spowodowało to ogromny przyrost graczy, a także popularność tytułu stała się jeszcze większa. Teraz, w ciągu tygodnia, potrafi w niego grać ponad milion graczy. Dobrze, to byłoby tyle ze wstępu. Teraz wypadałoby napisać trochę o tym, jak ta gra w ogóle wygląda, prawda?
Gra polega na walce najemników pracujących dla dwóch drużyn - RED i BLU - założonych przez skłóconych ze sobą braci. Gracz może wcielić się w jedną z dziewięciu postaci posiadających własne umiejętności i bronie. Każda klasa posiada również swój unikatowy charakter pasujący do preferowanego przez nią stylu rozgrywki. Tak więc zobaczyć możemy na przykład Skauta - rozgadanego Bostończyka ze strzelbą i kijem bejsbolowym, przesadnego patriotę Żołnierza - walczącego przy użyciu wyrzutni rakiet, czy też Francuskiego Szpiega - który w swoim arsenale posiada rewolwer, zegarek niewidzialności i nóż motylkowy. Nie jest to jednak koniec, jest jeszcze Demoman - Szkot z granatnikiem, Pyro - niewiadomego pochodzenia piroman z miotaczem ognia, Gruby - Rosjanin posiadający minigun, Snajper - Australijczyk wyposażony w (jak można było się spodziewać) karabin snajperski, Medyk - niemiecki lekarz bez prawa do wykonywania zawodu, leczący przy pomocy tak zwanego mediguna", a także Inżynier - Teksańczyk potrafiący budować różne konstrukcje. Różnorodność klas powoduje, że gracz znajdzie kogoś dla siebie. (Ja na przykład lubię grać Medykiem - no ale to już tak na marginesie.)

 Cel gry definiować można przez każdy z wielu trybów, w które chcemy zagrać. Można wziąć udział w między innymi klasycznym i znanym z innych gier wieloosobowych Zdobądź Flagę", w którym zadaniem graczy jest zabranie teczki z bazy przeciwników, czy też niemniej interesującym Mann kontra Maszyny", gdzie najważniejszym aspektem jest współpraca między członkami drużyny. Wszystkich trybów nie będę wymieniała, bo jest ich po prostu za dużo.
Team Fortress 2 polubiłam również za aktywną i niezwykle kreatywną społeczność. Niektórzy uznają tą grę za umierającą, jednak nic bardziej mylnego - społeczność jest ogromna i bardzo utalentowana - tworzy wiele fan artów, pisze wiele fan fiction, tworzy zupełnie nowe mapy i tryby gry, a także wymyśla coraz to ciekawsze filmiki o postaciach. Grając w tę grę niezwykle trudno jest się nudzić. Polecam ją każdemu, nawet osobom, które bardzo rzadko sięgają po gry sieciowe czy też strzelanki. Ten tytuł się po prostu ani trochę nie starzeje!
Copyright © 2014 Popkulturka Osobista , Blogger