Pozaziemskie rozczarowanie, czyli „Projekt Hail Mary"

Pozaziemskie rozczarowanie, czyli „Projekt Hail Mary"


✧・゚: *✧・゚:*    *:・゚✧*:・゚✧

    Andy Weir to autor przeze mnie znany i bardzo lubiany. Marsjanina wciąż wspominam z ogromnym sentymentem (bo to w pewniej mierze od niego rozpoczęła się moja czytelnicza przygoda), a nieco słabsze Artemis i tak pomimo swoich wad mnie swoją fabułą zainteresowało (na tyle, że zaczęłam pisać o nim fanfika - na szczęście nigdzie go nie opublikowałam). Dlatego też słysząc o premierze Projektu Hail Mary, od razu wiedziałam, że nie przejdę obok tej książki obojętnie i za wszelką cenę będę chciała po nią sięgnąć. I cóż, książka w końcu trafiła w moje ręce, a ja czym prędzej zabrałam się za czytanie. Cieszyłam się, że autor powraca do znanego z debiutu motywu samotnego, walczącego o życie astronauty, jednak dość prędko pojawiły się odbierające mi pełną przyjemność z czytania zgrzyty. Chodzi mi o to, że tym razem fiction było o wiele więcej od science.

    Fabuła od razu kojarzy się z tą, którą Andy Weir ukazał w Marsjaninie. Pozostawiony na pastwę losu astronauta budzi się w opuszczonym statku kosmicznym i zauważa, że nie pamięta, kim jest i co też w tym miejscu robi. Powoli zaczyna przypominać sobie przeróżne fakty ze swojego życia, a co za tym idzie - wszystko zaczyna układać się w całość. Okazuje się, że wyruszył w samobójczą misję, która na celu ma uratowanie Ziemi przed zbliżającą się coraz szybciej klęską klimatyczną. Słońce ma bowiem niedługo zgasnąć, a to dla całej ludzkości nie wróży niczego dobrego... Uratowanie świata nie jest jednak tak proste, jak może się zagubionemu w kosmosie nauczycielowi wydawać. Na szczęście pojawia się towarzysz, który chętnie wyciąga do niego pomocną rękę. No, nawet kilka rąk.

    Nie będę ukrywać, że fabuła już od pierwszych stron mnie wciągnęła, a ja bardzo chciałam dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest główny bohater. Niestety wszystko zaczęło się psuć, gdy zrozumiałam, że książka podzielona jest na dwie części - jedną dziejącą się na statku, a także drugą, opowiadającą o tym, jak wyglądały przygotowania do lotu. Zabieg ten z początku wydawał się obiecujący, lecz jednocześnie spowodowało to, że książka jest jakościowo bardzo nierówna. Zdarzają się fragmenty z przeszłości lepsze od tych współczesnych, jak i na odwrót. Przymykałam na te wady oko, do czasu komunikacji z pozaziemską cywilizacją. Wtedy w pełni dostrzegłam, że jest to książka pisana raczej przez geeka dla geeka, a nie wpisująca się znane mi wcześniej dzięki Weirowi science fact. Owszem, nie jestem przeciwniczką tego typu wątków (wręcz przeciwnie, bardzo lubię motyw UFO), jednak w tej historii zdawał się on być zbyt kreskówkowo-przygodowy. Zwłaszcza, że głównemu bohaterowi wszystko szło bez poważniejszych problemów i udawało mu się wyjść zwycięsko nawet z największych tarapatów. Co prawda w Marsjaninie bywało podobnie, aczkolwiek tam wydawało się to choć trochę prawdopodobne. Tutaj czytelnik śledzi perypetie raczej przekombinowanego McGayvera, aniżeli naukowca z krwi i kości. Szkoda, bo Mark Watney naprawdę skradł moje serce, a nie mogę powiedzieć tego samego o Rylandzie Grace.

     Pomimo wszystkich wad, nie uważam Projektu Hail Mary za książkę złą. Wręcz przeciwnie, to świetna, pełna naukowych opisów historia science-fiction, do której miałam po prostu zupełnie odmienne oczekiwania. Cięty język głównego bohatera świetnie rozładowywał atmosferę, a jego przygody przyciągały uwagę, jednak spodziewałam się powieści nieco bardziej przyziemnej, bez rozmyślania o tym, jak bardzo szalonych kosmitów spotkać można w innych układach słonecznych. Dla fanów lekkiego (bo cięższe opisy i tak same w sobie są zrozumiałe nawet dla największego laika), klasycznego sci-fi będzie to książka o wiele lepsza. Polecam ją jak najbardziej, nawet jeśli minęłam się ze swoimi oczekiwaniami.

Wydawnictwo: Akurat
Autor: Andy Weir
Tłumaczenie: Radosław Madejeski
Ilość stron: 512
Cena okładkowa: 49.90 zł
Premiera (tego wydania): 05.05.2021

 
Fantastyka nie z tej ziemi, czyli „Pan Lodowego Ogrodu - księga I"

Fantastyka nie z tej ziemi, czyli „Pan Lodowego Ogrodu - księga I"



✧・゚: *✧・゚:*    *:・゚✧*:・゚✧

    Do polskiej fantastyki podchodzę z dość sporym dystansem. Ostatnimi czasy pojawiło się wiele głosów poruszających temat szkodliwości ukazywania w książkach z tego gatunku skrajnie prawicowych poglądów niektórych autorów. Słyszy się o dziadach polskiej fantastyki  twórcach, którzy w swoich książkach lubią przemycać treści nie zawsze współcześnie akceptowalne (no, nie licząc osób z podobnymi do autora poglądami). O Panu Lodowego Ogrodu słyszałam jednak tak dużo pochlebnych opinii, że nie potrafiłam przejść obok tej serii obojętnie. Poza tym byłam również bardzo ciekawa, czy te wszystkie zarzucane współczesnym fantastom grzeszki są aż tak podczas jednorazowej lektury wyczuwalne. Jak więc skrótowo przedstawia się moja opinia co do tego tytułu? Prawdę mówiąc, jestem pozytywnie zaskoczona. Obawiałam się, że czeka mnie potężny zawód, a ostatecznie otrzymałam dość porządną powieść fantasy. Oczywiście nie bez wad, aczkolwiek bardzo dobrą. 

Na Midgaard - zbliżoną do ziemi planetę, na której ludzie żyją w jakoby czasach naszego średniowiecza - wyrusza Vuko Drakkainen. Ma on za zadanie odnaleźć oraz uratować ekipę naukowców i badaczy, która kilka lat temu w tym nietypowym miejscu zaginęła. Jednak już od pierwszych chwil dostrzega on, że ta misja nie potoczy się zgodnie  planem, a Midgaard kryje w sobie naprawdę wiele tajemnic. Wszystko utrudnia też fakt, że protagonista nie może wpływać na lokalną kulturę, co, o dziwo, nie należy do szczególnie prostych - zważając na to, że jest człowiekiem pochodzącym z planety o zupełnie wyższym poziomie rozwoju. Vuko wplątuje się przez to w sam środek wojny bogów, starając się przy okazji pojąć jak najwięcej o otaczającej go rzeczywistości. W trakcie lektury pojawia się w narracji również druga oś fabularna, tym razem dotycząca Młodego Tygrysa, będącego przyszłym następcą Tygrysiego Tronu. NIe ukrywam, że i jego perypetie okazywały się bardzo ciekawe (niejednokrotnie nawet bardziej od tych spotykających Nocnego Wędrowca). Cóż, lecz na skrzyżowanie dróg tej dwójki bohaterów trzeba jeszcze poczekać. 

    Fabuła okazała się bardzo wciągająca, a bohaterów można było w pewien sposób polubić. Chociaż suchość prowadzonej przez Jarosława Grzędowicza narracji może okazać się podczas lektury problematyczna, dla mnie taki zabieg wyłącznie dodał mroczności i klimatu do opowiadanej historii. Całość czytało mi się zadziwiająco dobrze, nawet jeśli nie każdy z ukazanych w książce wątków szczególnie mnie zainteresował. Obawiałam się, że przebrnięcie przez całą książkę okaże się dla mnie drogą przez mękę, jednak bardzo się zdziwiłam, gdy było zupełnie inaczej. Akcji jest dużo, jednak nie tylko ona nadaje historii tempa, a opisy przyrody są bardzo plastyczne i potrafią zaciekawić nawet ich największych przeciwników. Pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu to porządna, ciekawie skonstruowana powieść fantasy z wątkami science-fiction. Nigdy wcześniej się z takim połączeniem nie spotkałam, dlatego przyjemnie było przekonać się, że na pozór tak bardzo różniące się od siebie gatunki potrafią dość dobrze się swoimi odmiennymi cechami dopełniać. Zobaczenie tej dość nietypowej symbiozy było dla mnie, fanki tego typu klimatów, intrygującym doświadczeniem.

    Pierwszy tom to tak naprawdę dopiero zalążek całej serii, dlatego ciężko jest mi odnieść się do całokształtu. Już teraz mogę jednak powiedzieć, że Pan Lodowego Ogrodu to powieść rozbudowana i wciągająca już od pierwszych stron. Chociaż już na tym etapie pojawia się kilka dość dziaderskich treści (zadziwiająca niechęć głównego bohatera do Unii Europejskiej, a także nieco skrótowo zarysowane role postaci kobiecych), nie jest to jednak uciążliwe i podczas lektury nawet się tego tak naprawdę nie odczuwa. Zostałam przez Grzędowicza pozytywnie zaskoczona i niewątpliwie będę rozmyślać o sięgnięciu po drugą część. Mam nadzieję, że i ona spełni moje oczekiwania oraz pokaże, że w polskiej fantastyce istnieją warte uwagi i wartościowe tytuły.

Wydawnictwo: Fabryka Słów
Autor: Jarosław Grzędowicz
Ilość stron: 560
Cena okładkowa: 44,90 zł
Premiera (tego wydania): 18.06.2021



Świat maszyn, czyli „Pianola"

Świat maszyn, czyli „Pianola"

 

✧・゚: *✧・゚:*    *:・゚✧*:・゚✧

    Na pewno nikogo z moich czytelników nie zaskoczę, gdy kolejny raz w swojej blogowej karierze napiszę o tym, że uwielbiam Kurta Vonneguta. Tak samo nikogo nie powinien zdziwić fakt, że z tak ogromną chęcią sięgnęłam po debiutancką powieść tegoż autora – Pianolę. A jakby tego było mało, dodatkowo zawsze bardzo lubiłam wszelkiego rodzaju dystopie i antyutopie, więc to jedynie jeszcze bardziej podsyciło moją ciekawość co do pierwszej wydanej przez Vonneguta książki. Jednak czy i tym razem mój ulubiony pisarz spełnił oczekiwania? Czy mogę uznać Pianolę za arcydzieło, które do reszty mnie pochłonęło? Prawdę mówiąc, poniekąd tak. Ale z drugiej  strony niestety muszę powiedzieć, że dość łatwo dostrzec, iż jest to dopiero debiut. Dlatego też mam z tym tytułem relację raczej, że tak to ujmę, słodko-gorzką.

    Historia opowiada o świecie, w którym postęp technologiczny zaszedł zdecydowanie za daleko. Przez drugą rewolucję przemysłową, a także trzecią wojnę światową nic nie jest stabilne. Maszyny zastąpiły ludzi, a społeczeństwo zostało podzielone na kasty – ze względu na ich poziom inteligencji oraz użyteczność do pracy. Jednej z grup udało się temu mechanicznemu postępowi oprzeć – są to wysocy rangą dyrektorowie fabryk, a także naukowcy. Nie wszystko jest jednak tak proste, na jakie może w teorii wyglądać. Paul Proteus, wysoko postawiony inżynier przestaje czuć się na swoim stanowisku dobrze i zaczyna coraz intensywniej rozmyślać o dołączeniu do sprzeciwiającej się maszynom rewolucji. W jego głowie pojawiają się wątpliwości co do całokształtu obecnego społeczeństwa i przez to czuje, że potrzebna jest diametralna zmiana. Chce powrotu do dawnego porządku świata, lecz tak naprawdę nie wie, jak mógłby się za to zabrać. To właśnie ten wewnętrzny konflikt jest osią napędową tej dość pokaźnych (przynajmniej w tym wydaniu) rozmiarów powieści.

    Zdecydowanie brakowało mi ciętego języka, który w książkach Kurta Vonneguta zawsze był dla mnie największym atutem. Styl zdecydowanie nie przypomina tego, jaki wówczas znałam z innych dzieł autora. Mimo, iż wszystkie charakterystyczne dla niego cechy się pojawiają (satyra, nietuzinkowy humor i abstrakcyjna fabuła oraz bohaterowie), czegoś mi w tym wszystkim brakowało. Oczywiście nie jest to minusem, bowiem to wciąż świetna i błyskotliwa powieść, jednak fanów wolę już teraz ostrzec, by być może nie poczuli się w tym debiucie zagubieni. Chociaż Vonnegut staje się znanym nam Vonnegutem dopiero w następnych powieściach, na Pianolę warto zwrócić uwagę. Jest to bowiem antyutopia, która ani trochę się nie zestarzała. Ba, wręcz przeciwnie! Teraz może wydać nam się jeszcze bliższa, niż  wydawała się czytelnikom lata temu. Na pewno każdy z nas dostrzega wszechobecność maszyn oraz elektroniki – niejednokrotnie zastępującej człowieka. Zagrożenia wynikające z technologii są nam przecież bardzo bliskie i na pewno każdy doskonale zdaje sobie z nich sprawę. 

    Książka wydała mi się jednak zbyt długa. Można było się pogubić w nadmiernej ilości opisów oraz nic do fabuły nie wnoszących dialogów. W tego typu historii skupienie się na konkretach okazałoby się o wiele lepszym rozwiązaniem, nawet jeśli klimat był niewątpliwie jedyny w swoim rodzaju. Niestety niektórzy bohaterowie również nie skradli mojego serca. Relacja Paula i Anity wydała mi się niezbyt wiarygodna, a sama kreacja partnerki Proteusa okazała się dość nieciekawa. Szkoda. Ten wątek na pewno wypadłby lepiej, gdyby Kurt Vonnegut postanowił rozpocząć swoją zabawę abstrakcyjnym szaleństwem już w pierwszej powieści. Bez tego otrzymaliśmy historię dobrze napisaną i przemyślaną, jednak niestety jednocześnie jedną z gorszych w dorobku autora. 

    Fanom autora polecam jak najbardziej – jest to kawał starego, dobrego science-fiction o maszynach przejmujących kontrolę nad światem oraz ludziach z nimi walczących. Miłośnicy antyutopii również powinni odnaleźć w Pianoli coś dla siebie – zwłaszcza, że jest to historia z każdym rokiem zyskująca na swojej aktualności. Kto wie, w jaki sposób będziemy ją odczytywać już za jakiś czas? Zaś wszystkim innym polecam rozpoczęcie swojej Vonnegutowskiej przygody od innych, pozwalających o wiele lepiej poznać ich autora, tytułów. A naprawdę jest z czego wybierać.

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Autor: Kurt Vonnegut
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Ilość stron: 528
Cena okładkowa: 54 zł
Premiera (tego wydania): 15.06.2021


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

Copyright © 2014 Popkulturka Osobista , Blogger