Miód na serce w trudnych czasach, czyli fenomen serialu „Szpital New Amsterdam"


            Popularność seriali medycznych nie jest zjawiskiem szczególnie nowym. Każdy z nas na pewno  niejednokrotnie w swoim życiu słyszał o fenomenie Dr House'a lub Grey's Anatomy (u nas znanego jako Chirurdzy), a nawet w polskiej telewizji tryumfy odnoszą TVNowskie paradokumentalne Szpitale, czy też nieco bardziej wiekowe Na dobre i na złe.  Jednak Szpital New Amsterdam na Netflixie pojawił się dość niespodziewanie, a także – również niespodziewanie – prędko udało mu się zyskać na nim ogromną popularność, stając się najchętniej oglądaną produkcją na platformie (dodatkowo przez długi czas miejsce w tej dziesiątce utrzymywał). Nie ukrywam, że gdyby nie ranking, zapewne nigdy nie zainteresowałabym się tym tytułem – zresztą, w Stanach na ten moment nawet niezbyt popularnym. Cóż, ale po czasie ciekawość oraz moje wewnętrzne zamiłowanie do popkulturowych lekarzy (nie oceniajcie mnie) zwyciężyły i Szpital New Amsterdam włączyłam. Czy był wart mojego czasu? Wydaje mi się, że sam fakt wyjścia z mojej książkowej strefy komfortu i pojawienie się chęci stworzenia opinii dotyczącej serialu, powinny mówić same za siebie.

                New Amsterdam to miejsce utopijne, dziejące się prawie że w innym świecie – nieco lepszym od tego nas otaczającego. Pojawienie się w tytułowym szpitalu nowego dyrektora medycznego diametralnie wpływa na ówczesne funkcjonowanie placówki, a także panujące w niej od lat zasady. Max Goodwin (fenomenalny i pięknie się do kamery uśmiechający Ryan Eggold) to idealista, z całych sił pragnący dobra pacjentów - niezależnie od ceny. Jest pewny siebie, bardzo ambitny, a jego arogancja prędko staje się dla innych lekarzy nie do zniesienia. Jednak w sumie już od pierwszych chwil widz zaczyna tej nietypowej rewolucji kibicować. Goodwin robi przecież wszystko dla ludzi takich jak my, a to czyni jego walkę jeszcze bardziej angażującą. Zwłaszcza, że poza nim poznajemy również wielu innych, charyzmatycznych bohaterów, zmagających się z własnymi problemami i starających się, by nie przeszkadzały im one w życiu zawodowym. Wątki obyczajowe są jednak spychane na drugi plan, bowiem najważniejsze jest to, co dzieje się z pojawiającymi się w odcinku pacjentami. To właśnie osoby postronne stają się powodem do dyskusji na temat spraw we współczesnej Ameryce (chociaż nie tylko) ważnych oraz często kontrowersyjnych. Dyskryminacja, bezdomność lub brak dostępu do podstawowej opieki medycznej to tylko kilka przykładów tego, co Max stara się w trakcie swojej misji naprawić. I, o dziwo, udaje mu się odnaleźć na te problemy rozwiązanie. Max musi jednak walczyć nie tylko z niesprawiedliwością otaczającego go świata. Jest też bowiem człowiekiem chorym, zmagającym się ze zdiagnozowanym i nie zawsze reagującym na podawane leki rakiem gardła. Czyni to jednak jego batalię wiarygodną – sam przecież z autopsji wie, jak to jest być pacjentem i dzięki temu zna jego potrzeby. A przynajmniej wydaje mu się, że tak jest, nawet jeśli wiele z jego (nieraz irracjonalnych) pomysłów okazuje się spełniać swoje założenie.


                Nie da się ukryć, że Szpital New Amsterdam to eskapistyczne fantazjowanie o tym, jak mógłby wyglądać świat jakoby idealny, momentami wręcz utopijny i przez to niewątpliwie nierealistyczny. Tytułowa placówka swoją wielkością przypomina małe państwo, więc i tam odbywa się zdecydowana większość pokręconej i pełnej zbiegów okoliczności fabuły. W ciągu czterdziestu odcinków życie głównych bohaterów staje się istną sinusoidą, nawet jeśli nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i tak w zdecydowanej większości prowadzą do swego rodzaju happy endu oraz osobistego katharsis. Dużą wagę odgrywają również sprawy dotyczące zarządzania szpitalem – co nie zawsze jest wątkiem często w serialach medycznych poruszanym. Jednak to nie lubi śledzić rozmów o dużych pieniądzach? Serial mocno skupia się również na sprawach finansowania opieki zdrowotnej, co w Stanach jest dla wielu osób sporym kłopotem, bowiem nie każdy może sobie na to pozwolić. Max i jego ekipa starają się jednak z całych sił pomóc osobom bez odpowiedniego ubezpieczenia, mierząc się tym samym z chciwymi koncernami, firmami i lokalnymi politykami. Przeciwstawia się też panującej wśród lekarzy korupcji, z łatwością zwalniając cały, nic nie wnoszący do szpitala oddział. I to dodatkowo w trakcie swojego pierwszego dnia pracy. Goodwin za swojego głównego wroga uważa niesprawiedliwy system – bez jego zmiany, nie ma szans na poprawę.

                    Jednak czy przewidywalność, uproszczenia i cukierkowa melodramatyczność są tak naprawdę wadami Szpitala New Amsterdam? Poniekąd niestety tak – widać to chociażby w opiniach krytyków. Chociaż serial ogląda się jednym tchem, a perypetie bohaterów wciągają, wiele z wątków tak naprawdę nigdy nie mogłaby się w rzeczywistości wydarzyć i nie trzeba być znawcą, by to dostrzec. Tego typu zabiegi nie są jednak w gatunku dramatów medycznych czymś nowym i warto przymknąć na nie oko, by w pełni cieszyć się seansem. Tym, co tak naprawdę powoduje, że produkcja NBC jest tak przyjemna w odbiorze, są jej pozytywny wydźwięk oraz ukazywanie ludzi szczerze zaangażowanych i kochających swoją ciężką pracę. W czasach pandemii każdy z nas chciałby uwierzyć w szlachetność lekarzy, zachowujących się niczym rycerze na białych koniach (i to dodatkowo w białych fartuchach). Historie ze szczęśliwym zakończeniem bardzo często potrafią podnieść na duchu, a także zachęcić do działania – zwłaszcza, gdy śledzi się perypetie ludzi sympatycznych i walczących o dobre wartości. Główni bohaterowie są siłą napędową całego serialu i dzięki ich świetnym kreacjom chce się tej nietypowej grupce kibicować. Razem z Maxem walczy bowiem Helen Sharpe (Freema Agyeman) – wspierająca go w walce z chorobą onkolożka, Floyd Reynolds (Jocko Sims) – uzdolniony kardiochirurg, Iggy Frome (Tyler Labine) – sympatyczny i misiowaty psychiatra, Lauren Bloom (Janet Montgomery) – pyskata ordynatorka SOR-u, a także Vijay Kapoor (Anupam Kher) – neurolog z ciętym językiem. Jak więc widać, każdy znajdzie sobie w tej narracji swojego ulubieńca. 


                    Różnorodność bohaterów, a także poruszanie tematów z różnych dziedzin medycyny to niewątpliwy plus, jednak niestety nie każdy wątek jest równy drugiemu. Najsłabiej niestety wypada ukazanie spraw związanych z psychiatrią. Zbyt wiele rozwiązań okazuje się bardzo uproszczonych, a także dość schematycznych. Szkoda. Patrząc na innych bohaterów, można było rozwinąć wątek Iggy'ego w sposób o wiele ciekawszy i bardziej angażujący. Nawet jeśli uroczy lekarz potrafi swoim zachowaniem skraść serce, nie zawsze ma się ochotę, by śledzić jego poczynania w próbach odczytania psychiki pacjentów. 

                    Dlaczego jednak wciąż z takim zaangażowaniem pragniemy oglądać coraz to nowsze seriale o lekarzach? Można przecież śmiało stwierdzić, że w tym temacie nie da się stworzyć niczego innowacyjnego i niesamowitego - wszystko zostało już dawno opowiedziane w popularnych, wielosezonowych produkcjach. Aczkolwiek wydaje mi się, że każdy z nas w pewien sposób ma słabość do historii nierealnych i dających nadzieję na lepsze jutro. Lubimy oglądać ludzi walczących o dobre wartości, sprzeciwiających się tym, którzy wykorzystują cierpienie dla własnych korzyści, nawet jeśli ta walka wydaje się momentami wręcz irracjonalna. Szpital New Amsterdam nie jest jednak tytułem ambitnym i wiele w gatunku zmieniającym. Okazuje się przerysowany, czasem wręcz nudny i w swojej naiwności śmieszny. Jednak czy nie to jest nam w ciężkich chwilach potrzebne? Śledzenie perypetii zbyt idealistycznego dyrektora medycznego sprawia wiele przyjemności, a przewidywalne happy endy potrafią podnieść poziom cukru lepiej niż niejedna czekolada. Z drugiej strony, podchodząc do szpitalnych przygód Maxa Goodwina i jego przyjaciół niezbyt poważnie i bez wygórowanych wymagań, można bawić się podczas seansu wręcz rewelacyjnie. Zdecydowanie będę czekać na nowe sezony - moje serce prędko zostało przez tę ekipę skradzione. Wierzę, że mają jeszcze wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia.

4 komentarze:

  1. Ja nie lubię oglądać seriali o lekarzach. Mam złe doświadczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej rozumiem :) Wiem jednak, że mają wielu fanów, dlatego postanowiłam przemówić jako ktoś, kto w sumie je lubi. Każdy ma jednak inny gust i to nic dziwnego!

      Usuń
  2. Mnie ten serial tak zasłodził, że pożegnałam go bez żalu po trzech odcinkach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, każdy ma inny gust :) Ja nigdy jakiejś przygody z serialami medycznymi nie miałam, więc zapewne dlatego mnie tak zaintrygował - tak pomimo wszystkich jego (niestety wielu) wad

      Usuń

Copyright © 2014 Popkulturka Osobista , Blogger